Adam Wielomski

Narody historyczne

Jednym z filarów myślenia demoliberalnego jest szumnie ogłaszane tzw. prawo narodów do samostanowienia. Ciekawostką jest, że przesąd ten wyznaje demoliberalny świat, który jakoś nieszczególnie uznaje instytucję narodu, czego dowodzi poprzez liczne procesy globalizacyjne i jednoczenie Europy.

Klasyczna socjologia, w tym także reprezentowana przez pisarzy nacjonalistycznych (Dmowski, Renan), głosiła, że to państwo tworzy naród w czasie wielowiekowego współżycia ludzi poddanych jednej władzy i prawu, które wytwarzają wspólną dla całości tradycję, zwaną narodową. Dlatego też uznawano za naród tylko te grupy ludności, które posiadały tradycję państwową, a odmawiając tego miana ludom, które tradycji takiej posiadać nie mogły, ponieważ nigdy wcześniej państwa nie posiadały ani nawet nie pretendowały, aby je mieć. Nauka demokratyczna, poczynając od Jana Jakuba Rousseau, zaczęła głosić suwerenność ludu, którą wkrótce zaczęto utożsamiać z narodem. Jako „demokratyczna” nie mogła bowiem przetrawić, iż to państwo, czyli władza, tworzy naród. Założenie to wskazywało na wyższość zasady liczebnej, wyrażanej w referendach i plebiscytach, nad jakością, której miernikiem jest kultura. Zasada liczby pokonała zasadę jakości, czyli tradycji. Na tej podstawie Lloyd George postulował oparcie wschodnich granic Polski na Bugu (linia Curzona).

Zwycięstwo systemów demoliberalnych spowodowało supremację abstrakcyjnej zasady liczebno-etnicznej nad zasadą kulturową i historyczną. Zaczęto tworzyć różne dziwne państwa rozmaitych narodowości, które takich aspiracji nigdy nie posiadały, a czego najlepszym przykładem jest Białoruś – państwo, w którym Białorusinów jest co najwyżej kilkanaście tysięcy, podczas gdy reszta to rusofilscy „miejscowi”. To właśnie w imię tej zasady NATO od kilku tygodni rzuca bomby na serbskie miasta i wsie, ponieważ uważa się Kosowo za albańskie tylko dlatego, że Albańczycy stanowią tam 90% ludności. Nikt nie zwrócił uwagi na fakt, że jest to ludność napływowa, nie autochtoniczna, gdyż osiedlana na serbskich terytoriach przez tureckich okupantów. Turcy traktowali Albańczyków jako swoich sojuszników z racji wspólnoty wiary i ci ostatni byli w istocie „piątą kolumną” pośród Serbów, osadzoną ponadto dość prowokacyjnie w Kosowie, które jest historyczną kolebką państwa serbskiego.

Narody należy więc podzielić na historyczne i niehistoryczne. Te ostatnie (Białorusini, Czeczeńcy, Albańczycy, Kurdowie) nie mają tradycji państwowych i „wybicie się na niepodległość” może łatwo doprowadzić do katastrofy, ponieważ, aby mieć państwo, nie wystarczy, aby istniał lud – potrzeba czegoś więcej, czegoś, czego nie można stworzyć z dnia na dzień – elity politycznej i kulturowej. Dajmy państwo narodowi niehistorycznemu, a skutek będzie opłakany, gdyż brak jest mu kompetentych do rządzenia elit. Państwo takie rządzone musi być totalitarnie, aby utrzymać jego jedność – np. komunistyczna Albania czy współczesna Białoruś lub też popada w anarchię – oto Albania po obaleniu komunizmu czy Czeczenia, która z aplauzem całego demoliberalnego świata de facto uzyskała niepodległość. O licznych krajach afrykańskich nawet nie wspomnę. Brak tradycyjnej elity został wypełniony w postaci różnego rodzaju czeczeńskich mafiozów z nożami w zębach, który porywają ludzi dla okupu i handlują narkotykami lub mafię albańską, której skomplikowanych interesów i powiązań nawet się nie domyślamy.

To, co tworzy narody, to tradycja państwowa. Jej braku nie są w stanie zastąpić żadne demokratyczne zaklęcia o „prawach człowieka” i wolności ludów. Skutki tego przesądu odczuliśmy dotkliwie, tracąc piękne polskie kresy z Lwowem i Wilnem pod pretekstem, że Polacy są tam mniejszością, podczas gdy cała historia kresów i jej kultura i tradycja są po prostu polskie. Dziś to samo dzieje się z Serbią. Oto kolejne zwycięstwo demokracji nad tradycją.

Adam Wielomski