Numer 41 (438)

Polityka i teologia

ADAM WIELOMSKI

WYZNAWANE przez dane społeczeństwo zasady polityczne i religijne są odbiciem jego świadomości i mentalności. Ludy na niskim poziomie mają słabo wykształcone pojęcia i instytucje polityczne, a w sferze religijnej hołdują politeizmowi i monolatrii. Gdy ludzkość dojrzała, uzyskała prawdę religijną, którą znamy z Ewangelii, w sferze politycznej wyszła z etapu plemiennych kacyków oraz utworzyła wielkie i skuteczne organizacje państwowe.

Najdoskonalsza forma ustroju religijnego jaką zna świat - Kościół katolicki - na wiele stuleci połączył się z najefektywniejszą dla zachowania ładu instytucją polityczną: monarchią. Utrzymywanie się obu tych instytucji i wzajemne popieranie się (sojusz tronu i ołtarza) było świadectwem doskonałego ładu duchowego i intelektualnego, jaki utrzymywał się w Wiekach Średnich.

Rozpad nastąpił w XVI wieku. Jak się można było spodziewać, anarchia intelektualna musiała ogarnąć zarówno sferę polityczną i religijną, ponieważ obie są pochodnymi ducha i rozumu. Nieprzypadkowo wiek Reformacji był też stuleciem powstania bałwochwalczych monarchii nowożytnych, wraz z ich prorokiem Jeanem Bodinem - ojcem statolatrii. Ordo średniowieczne rozpadło się tak w sferze politycznej jak i religijnej. Luteranizm wraz ze swą apologią państwa prowadził do absolutyzmu; kalwinizm, wyznający kościół ludowy, prowadził do demokracji. W wieku XVIII ateizm doprowadził do rewolucji demokratycznego nihilizmu. Historia nie zna przypadku, aby reforma religijna nie doprowadziła do politycznej, bowiem zmienia ona mentalność ludzi, którym przestają odpowiadać instytucje polityczne.

Kij ma jednakże dwa końce: zmiana polityczna prowadzi także do nowych form świadomości, które prowokują reformy w sferze religijnej. Rewolucjoniści francuscy musieli zniszczyć katolicyzm, ponieważ propagowana przez nich zasada autorytetu, tradycji i hierarchii stała w sprzeczności z zasadami wolności i równości. Trudno byłoby sobie wyobrazić tradycjonalistyczny i hierarchiczny Kościół w społeczeństwie, gdzie jakiekolwiek podkreślanie nierówności uważane jest polityczną herezję. Równie trudno byłoby sobie wyobrazić absolutyzm Ludwika XIV w kraju, gdzie byliby sami hugenoci, indywidualnie czytający i interpretujący Biblię i wybierający pastorów w demokratycznych głosowaniach. Ludzie musieliby mieć rozdwojenie jaźni, aby w polityce ufać autorytetowi suwerena, a w materii religijnej nie wierzyć niczemu poza własnym rozumem.

Współzależność idei politycznych i religijnych tłumaczy także sytuację we współczesnym Kościele. Przedsoborowy Kościół nie mógł koegzystować z demoliberalnymi reżimami i postmodernistyczną kulturą. Nie da się połączyć hierarchii, dyscypliny i autorytetu w społeczeństwie religijnym, z obejmującym przecież tych samych ludzi społeczeństwem politycznym, hołdującym wierze w demokrację, tolerancję i wolny wybór. Kościół, czując się słabszy w konfrontacji z ideologią demoliberalną, poszedł z nią na kompromis i także począł nauczać o prawach człowieka, dialogu i tolerancji (ekumenizm), odszedł od tradycji na rzecz nowinkarstwa, które tak się podoba człowiekowi współczesnemu. Kościół posoborowy równie dobrze można określić mianem postmodernistycznego, czyli takiego, który utracił wiarę w prawdę, którą głosi, skoro szuka ekumenicznego porozumienia, a więc kompromisu teologicznego z różnymi odszczepieńcami - jeżeli ktoś idzie na kompromis w sprawach wiary, to znaczy, że nie wierzy, aby te zasady były ponadczasowe, a w konsekwencji prawdziwe. Trudno jednakże wymagać od człowieka, aby wierzył w prawdy teologiczne, skoro współczesna kultura głosi, że prawda w ogóle nie istnieje, gdyż są co najwyżej opinie i punkty widzenia, a każdy z nich jest równie uprawniony. Próba narzucenia czegoś jest zaś formą faszyzmu i prowadzi do holocaustu.