Numer 47 (444)

Najwyższy Czas nr 47 z 21.11.98 r.

Kultura hamburgera

ADAM WIELOMSKI

Jakiś czas temu słyszałem w wielu rozgłośniach radiowych stwierdzenia, że w Polsce bardzo popularne stało się Halloween. Osobiście żadnego "halloweenowca" nie spotkałem, lecz jestem przekonany, że skoro media o tym krzyczą, to niedługo takowi się pojawią. Podobnie było z Walentynkami - mało kto w Polsce słyszał o tym święcie, lecz media tyle o nich trąbiły, że w końcu święto to spopularyzowało się. Zastanawia mnie tylko jedno: dlaczego media propagują w naszym kraju tylko i wyłącznie święta amerykańskie? Nie ma już naszych, polskich?

STOIMY w obliczu prawdziwej inwazji amerykańskiej pseudokultury. Społeczeństwa demokratyczne łatwo ulegają amerykanizacji, ponieważ kultura ta jest nieprawdopodobnie wręcz prostacka i ordynarna. Nie wymaga myślenia, dyscypliny, opanowania. Wprost przeciwnie, głosi atrakcyjną ideologię "luzu" i samorealizacji" bez żadnych ograniczeń. Rządzący "demos", czyli lud, jako że z natury też jest prostacki, chętnie taką pseudokulturę przyjmuje, bowiem odpowiada jego poziomowi intelektualnemu. Niegdyś lud naśladował elity społeczne, dziś elity naśladują pospólstwo. Bowiem tak naprawdę nie ma dziś elit, tylko intelektualny proletariat.

W epoce, gdy dominował Rzym, językiem ogólnoświatowym była łacina. Kiedy stolicą kultury był Paryż, ludzie mówili w języku francuskim. Dzisiaj, kiedy ekonomicznie, gospodarczo i kulturowo dominuje Waszyngton, językiem dominującym stał się dialekt angielskiego. Nie przypadkowo użyłem słowa "dialekt" - trudno jest mówić o ,,języku" w przypadku mowy, która praktycznie nie posiada gramatyki i ma strasznie ubogą fleksję. Wyraża to prostactwo duszy anglosaskiej.

Dialekt angielski stał się językiem dominującym, a zarazem jest on jednym z narzędzi kulturowej dominacji USA nad światem. Obsesja na punkcie angielskiego jest doskonale widoczna. Czasami przeglądam ogłoszenia o pracę. Widywałem już takie kurioza, że znajomość angielskiego była potrzebna do pracy w charakterze cukiernika, rzeźnika, a nawet... babci klozetowej (w tym ostatnim wypadku była tylko "mile widziana"). Drugim filarem tego kulturowego imperializmu jest produkcja z Hollywood, w której trudno znaleźć jakiekolwiek głębsze idee poza niekończącymi się rzeziami Wietnamczyków, Indian lub przestępców.

Ameryka stała się dziś wzorem. Wszystko, co jest w Ameryce, w naszych mediach przedstawiane jest jako warte naśladowania. Cokolwiek by to było. To zaś, czego tam nie ma, z natury swej jest podejrzane o "niepostępowość". Oglądając codziennie dzienniki telewizyjne, obserwuję, że relacje z tego kraju są najważniejsze. Tymczasem mnie, jako Polaka, perypetie seksualne Clintona czy wynik wyborów do Kongresu obchodzą bardzo niewiele. Prasa i telewizja nie dość, że nie używają takich słów, jak "film" (teraz jest to już "obraz" - jak po angielsku), "trener" ("kołcz"), to w dodatku przedstawiają świat z perspektywy amerykańskiej. Przypomnijmy tu agresję na Haiti, porwanie prezydenta Panamy, stosunek naszych mediów do Iranu czy Kosowa. Nikt nawet nie zająknął się, że ten pierwszy wypadek był zwykłą agresją, ten drugi aktem politycznego terroryzmu. Dlaczego nasza telewizja tak nie lubi Serbii? Gdyż nie lubi jej Ameryka. Przez ostatnie lata telewizja krytykowała Iran, papugując USA. Ostatnio jednak zmieniła ton, bowiem amerykańskie media zaczęły ukazywać to państwo jako całkiem umiarkowane w porównaniu z talibami afgańskimi. Suweren zmienił zdanie, to i nasi komentatorzy usłużnie zrewidowali swoje poglądy.

Nikt w Polsce nie powiedział słowa na akty terroru, jakimi było zbombardowanie Sudanu i Afganistanu. Tylko w "Panoramie" pojawiła się krótka wzmianka, że Amerykanie zbombardowali pomyłkowo nie ten obóz, co trzeba i zabili zamiast terrorystów kilkudziesięciu uchodźców z Indii... Inne stacje i gazety ten "drobny" incydent przemilczały, bowiem Ameryka nie może czynić źle.