Zdradziecka chadecja

Adam Wielomski

Gdy skończyła się Druga Wojna Światowa było oczywistym dla wielu ludzi, że nic nie będzie już takim, jakim było kiedyś. Wojna zniszczyła podstawy starego społeczeństwa, pozostały tylko ruiny i zgliszcza. W polityce nadszedł czas masowych partii politycznych. Przed prawicowymi elitami stanął więc dylemat, w jaki sposób przystosować się do nowej rzeczywistości, której charakterystyczną cechą było brutalne wtargnięcie bolszewickich i narodowosocjalistycznych mas. Konserwatywni politycy postanowili za wszelką cenę odciągnąć je od wpływów komunistycznych. Aby to uczynić należało zliberalizować doktrynę, a nade wszystko zdemokratyzować ją, dodać do niej liczne wątki socjalne - wszystko to po to, aby ciemne i wygłodzone masy nie dały głosów na komunę. Narodził się pomysł powołania partii chadeckich, czyli zdemokratyzowanych ugrupowań konserwatywnych, opierających się na społecznej nauce Kościoła.

Termin „chrześcijańska-demokracja” znano już wcześniej. Posługiwał się już nim papież Leon XIII. Tyle, że rozumiał przezeń miłość do ludu, solidaryzm społeczny, a nie jakąkolwiek wizję państwa demokratycznego z przymiotnikiem „chrześcijańskie”. Istniały przed Wojną w Europie partie, które moglibyśmy określić jako chadeckie - np. CEDA w Hiszpanii, czy chadecja austriacka kanclerza Dollfussa. Partie te były jednak bardzo odległe od współczesnej chadecji. CEDA jednoznacznie poparła gen. Franco i jej zwolennicy bohatersko walczyli w szeregach nacjonalistów przeciwko zagrażającemu ich ojczyźnie bolszewizmowi. Zwolennicy Dollfussa także nie żałowali pałek i ołowiu kontestującym porządek socjaldemokratom.

Dzisiaj tamtej chadecji już nie ma. Kiedy patrzymy na współczesne zachodnioeuropejskie partie wywieszające sztandary chadeckości, to z dużymi trudnościami możemy dostrzec większe różnice między nimi a socjaldemokratami. Politycy chrześcijańsko-demokratyczni machają jeszcze od czasu do czasu sztandarami chrześcijaństwa... lecz cóż to są za sztandary! Jakie wyblakłe, postrzępione i nieszczere.Zamiast krzyża można na nich dostrzec raczej Judasza. Partie, o których mowa, są jedną z podstawowych części demoliberalnego reżimu. Wprost trudno sobie wyobrazić demooligarchię bez tej „prawicy”! Prowadzone w latach osiemdziesiątych badania włoskiej chadecji, która kilkadziesiąt lat kolaborowała z socjalistami, wykazały, że ponad jedna trzecia jej członków w ogóle nie wierzy w Boga! W uczciwość zresztą też nie za bardzo, co wykazał wielki kryzys korupcyjny we Włoszech zakończony raptownym zgonem tej zdemoralizowanej i skorumpowanej formacji politycznej.

Czym różni się koncepcja państwa Helmuta Kohla i obecnego kanclerza Schroedera? Nie wiem i boję się, że nawet sami zainteresowani mieliby trudnosci z wykazaniem takich odmienności. Słusznie mówi się, że Niemcy poparli SPD, gdyż Kohl już im się opatrzył - skoro kukiełki w demoliberalnym teatrze są wszystkie takie same, to co jakiś czas niech chociaż się zmieniają rolami. Odmiana to niewielka, ale zawsze jednak coś się dzieje. W Austrii pogrobowcy Dollfussa, największego wroga widzą w Partii Wolności Heidera, która głosi mniej więcej to samo, co oni głosili kilkadziesiąt lat temu. Dlatego też przyłączają się nagonki an tę partię i od lat żyją w wielkiej zgodzie z SPD.

Z przerażeniem myślę o snutych częstokroć planach przekształcenia AWS w partię chadecką. Będzie tak samo bezideowa jak jej odpowiedniczki w tzw. Europie - nawiasem mówiąc: już tak jest. Demoliberalny reżim kupuje stołkammi, stypendiami i dotacjami kogo się da. Chadecje zachodnioeuropejskie zostały już kupione, zgodnym chórem z socjalistami głoszą zasady tolerancji, demokracji, praw człowieka, sprawiedliwości społecznej i inne podobne banialuki. Stały się częścią reżimu i nie są już zdolne do dokonania w Europie dzieła kontrrewolucji, nikogo już nie zrechrystianizują, skoro same potrzebują nawrócenia na wiarę i uczciwość.