Pro Fide, Rege et Lege

Adam Wielomski

Samobójstwo liberalizmu

W obiegowej opinii liberalizm jest ideologią społeczeństw masowych i łączy się z demokracją, tworząc kierunek zwany popularnie demoliberalizmem. Telewizory bezustannie trąbią o wartościach liberalnych i demokratycznych, które są ufundowane na prawach człowieka i humanizmie. W rzeczywistości jednak liberalizm nie był pierwotnie ideologią ludową, lecz elitarną. Marksistowscy historycy po dzień dzisiejszy wypisują w książkach, że była to ideologia idącej w ubiegłym wieku do władzy burżuazji. Niestety, badania historyczne zupełnie nie potwierdzają tej teorii.

W pięknych czasach, gdy lud nie posiadał jeszcze praw wyborczych, we Francji w latach 1815-30, na mocy „Karty Konstytucyjnej” wybory odbywały się nie tylko na podstawie cenzusu majątkowego, lecz także jawnie. Na podstawie zebranych przez historyków badań możemy stwierdzić, że elektoratu liberałów nie stanowiło wcale mieszczaństwo, które rzekomo przewodziło rewolucji francuskiej, lecz złodzieje ze Stanu Trzeciego, którzy nakradli w czasie jej trwania (a więc burżuazja, lecz nie mająca nic wspólnego z burżuazją przedrewolucyjną, która miała wywołać rewolucję) oraz... wielka arystokracja ziemska z książętami krwi na czele. Złodzieje liczyli, że liberałowie nie będą chcieli dokonać restytucji mienia prawowitych właścicieli, a arystokraci mieli dość monarszego absolutyzmu. Z kolei na konserwatystów głosowało drobne ziemiaństwo, prowincjonalna szlachta oraz... przedrewolucyjna burżuazja, ograbiona z majątku w czasie rewolucji, która rzekomo miała liberalny charakter.

Oddawanie przez arystokrację głosów na liberałów nie jest przypadkowe. Ci bogaci i wpływowi ludzie mieli po prostu dość wszędobylskiej administracji królewskiej, wysokich podatków i centralizacji. Pierwotnie liberalizm był ideologią arystokratyczną, czego symbolem był fakt, że zawsze łączył się z pogardą dla demokracji. Wolność traktowano jako najwyższą wartość, lecz wartość dostępną dla elit, a nie dla motłochu, który i tak nie wiedziałby, co ma z nią zrobić – wykazały to dostatecznie czasy Robespierre’a.

Idee demokratyczne przenikać zaczęły z mieszczańskiej Anglii, gdzie nie było arystokracji rodowej, ponieważ wyginęła w wojnach domowych XVII stulecia. Podniesione do stanu szlacheckiego mieszczaństwo nie wyzbyło się nigdy demokratycznych ciągot. Te ostatnie wsparte poza tym były egalitarnym charakterem protestantyzmu. W tym środowisku narodzili się ludzie, którzy chcieli połączyć wolność z demokracją. Wierzyli, że w społeczeństwie rządzonym demokratycznie można utrzymać wolność. Przeprowadzone w latach 30. XIX wieku reformy Gladstone’a dały prawo wyborcze szerokim masom społeczeństwa. Ta demokratyczna choroba wkrótce trafiła na kontynent. Gdy liberałowie dawali ludowi powszechne prawo wyborcze, to naiwnie wierzyli, że wdzięczny lud będzie przez stulecia głosował na nich, tym bardziej, że utożsamia się z liberalizmem ekonomicznym. Lud jednak jako całość jest zbieraniną miernot, tłuszczą wypatrującą zasiłków i wzdragająca się przed pracą. Zamiast głosować na liberałów, lud zaczął dawać kartki na lewicę. Czerwona hydra podniosła głowę. Masy bezrozumnych wyborców stratowały w ciągu kilkudziesięciu lat podstawowe wartości kultury zachodnioeuropejskiej, podeptały wszelkie autorytety i wzgardziły wszystkimi zasadami. Wolność przy okazji także zlikwidowano, zastępując socjalną równością i „troską o człowieka pracy”.

Dziś jest tylko jeden sposób, aby odtworzyć wolność: zniszczyć demokrację i ducha tzw. sprawiedliwości społecznej. Do tego potrzebny jest dyktator; suweren, który wzgardzi socjalistyczną większością i restauruje wolność, którą docenić będą umiały tylko elity. Dla ludu nigdy nie będzie wartością zrozumiałą. Lud jest zbyt zawistny, aby inni mogli mieć więcej – woli niewolę równości.

Adam Wielomski