Adam Wielomski

Kryzys w Kościele

Demoliberałowie, pismacy z lewicowych gazet oraz tzw. postępowi intelektualiści od wielu lat próbują nam wmówić, że Polska zagrożona jest przez klerykalizację. Ostatnio problem ten jakby nieco przycichł, lecz od czasu do czasu powraca i zaczyna się wtedy „wielkie straszenie”, narzekanie, że Kościół nie umie się odnaleźć w posttotalitarnej rzeczywistości i w społeczeństwie demokratycznym.

Obawy lewicowych intelektualistów okazały się zbędne. Jeżeli spojrzymy na Kościół katolicki w Polsce to widać wyraźnie, że skapitulował na całej linii. Poddał się postmodernistycznej kulturze i lewicowym mediom. Nie ma w nim nic z ducha kontrreformacji, ani śladu po fanatycznym oddaniu sprawie katolickiej, które kiedyś cechowało Ignacego Loyolę i Tomasza Torquemadę. Polskiego Kościoła nie zniszczyło pięćdziesiąt lat komunizmu. Zniszczyło go dopiero demoliberalne dziesięciolecie. Kościół utracił wolę walki, miejmy nadzieję, że nie ostatecznie. Jak na razie jednak Jan Paweł II jeździ po całym świecie i naucza o prawach człowieka, udając, że nie wie, iż koncepcja ta powstała jako negacja katolickiej doktryny praw naturalnych i Bożych. Prymas Józef Glemp i biskup Pieronek po sławetnej wizycie w Brukseli oświadczyli, że są zadowoleni z pozycji Kościoła, jaką ten posiada w Unii Europejskiej, ponieważ jest równouprawniony z innymi wyznaniami. Ta ostatnia wypowiedź każe postawić pytanie, czy katolicyzm jest jednym z wielu równorzędnych wyznań, czy jedynym prawdziwym? Jeżeli jedynym, to zrównanie go w prawach z innymi wyznaniami jest świętokradztwem, bluźnierstwem laickiego państwa wobec Boga. Jeżeli jest zaś jednym z wielu, to rzeczywiście, nie ma potrzeby go uprzywilejowywać. Tymczasem polscy biskupi akceptują właśnie to drugie stanowisko. Czyżby nie mieli przeświadczenia, że święta wiara rzymsko-katolicka jako jedyna przechowuje pełnię prawdy o Bogu i świecie? Dlaczego Kościół przeprasza wciąż żydów za wyimaginowane zbrodnie, dlaczego pojawiają się raz za razem stwierdzenia rehabilitujące Jana Husa a nawet Marcina Lutra? Niedługo może nawet Marks okaże się postacią ekumeniczną, którą powinna się zając jakaś komisja do spraw dialogu z judaizmem?

Kościół uległ w konfrontacji z lewicową kulturą; skapitulował na warunkach podyktowanych mu przez różowe media. Stopniowo wasalizuje się i poddaje postmodernistycznej mentalności. Jeżeli proces ten będzie się nasilał, a wszystko wskazuje na to, że tak będzie, to wkrótce może przestać być sojusznikiem konserwatysty w walce o dzieło odrodzenia kultury i starego świata wraz z konstytuującym go katalogiem wiecznych wartości. Aby udowodnić, że sytuacja taka wcale nie jest tylko hipotetyczna, wystarczy spojrzeć na Francję, gdzie episkopat stał się niemniej lewicowy, niźli rządzący establishment. Francuski Kościół broni praw człowieka z większą zawziętością niźli czynił to sam Franciszek Mitterand. Czy z takim Kościołem można dokonać kontrrewolucji, czy można z nim nawet myśleć o rechrystianizacji Europy? Czy można dokonać rechrystianizacji z ludźmi, dla których największym wrogiem nie jest socjalizm, ateizm i aborcja, lecz Front Narodowy Le Pena?

Progresywizm przenika do Kościoła od góry. Najbardziej zarażone są nim wyższe sfery hierarchii kościelnej. Zwykli księża zachowali zdrowy katolicki światopogląd. Hierachia zaś, stworzona wszak po to aby bronić dyscypliny i wiecznych zasad, daje zły przykład, kapitulując przed demoliberalnym reżimem.

Z przerażeniem myślę, że może nadejść taka chwila, że kapitulancka hierarchia potępi jako błąd i herezję konserwatyzm, ideę narodowego państwa, a nawet wizję państwa katolickiego. Czy proces postmodernizacji Kościoła może zajść tak daleko, że drogi oficjalnego Kościoła i konserwatysty się rozejdą?

Jedyna nadzieja w tym, że Bóg nie odstąpił od Kościoła i uratuje go przed demoliberalną czeluścią. Może znajdzie się drugi św. Atanazy? Racjonalnie rzecz biorąc, szanse są małe, bowiem wszędzie widać postępujący proces rozpadu. Liczyć możemy tylko na cud.

Adam Wielomski

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Adam Wielomski

Oblicza demokracji

Demokracja to najdziwniejszy ustrój jaki wymyślono. Jest to reżim zarazem wolnościowy, jak i nieprawdpodobnie zniewalający człowieka. W teorii jest to system prawie anarchistyczny, gdzie pospólstwo wybiera sobie panów z własnego grona, nie uznając żadnych hierarchii i naturalnych dystynkcji. Jest to ustrój, którego oficjele wciąż mówią o wolności, równości, woli ludu, sprawiedliwości społecznej, tolerancji i prawach człowieka. Nikt nie wspomina nawet o obowiązkach, odpowiedzialności za własne czyny itp. Ot, taka wielka piaskownica w której bawią się duże dzieci, tyle, że niedoglądane przez rodziców. Demokratyczne dzieci cały czas budują zamki z piasku, rzucają się łopatkami, wiaderkami, a jak się pokłócą o kaczuszkę, to nawet sypną sobie piachem w oczy.Centralną piaskownicą państwa jest parlament, jednakże infantylizacja obejmuje całe społeczeństwo, gdyż nikt za nic nie odpowiada, a wszyscy radośnie wysysają soki z budźetu państwa, które nie skąpi wyborcom zasiłków i dotacji.

Demokracja ma jednak jeszcze drugie Janusowe oblicze, zupełnie przeciwstawne, mniej spektakularne, lecz prawdziwsze. Otóż, pod całym tym płaszczem wolności i swawoli kryją się mroczne rządy demooligarchii. Trudno jest jednoznacznie zdefiniować tę grupę, gdyż stare stwierdzenie, że są to żydzi i masonii z pewnością jest wielkim uproszczeniem. Należałoby raczej powiedzieć, że są to „ludzie nowi”, czyli ci, których do władzy wyniosła Rewolucja Francuska, którzy dorobili się na kradzieży majątków szlachty i Kościoła. W Polsce grupa ta wywodzi się z komunistycznej nomenklatury. Grupa ta ma pod swoją kontrolą telewizję, prasę, banki, pakiety kontrolne największych przedsiębiorstw. Wbrew rozmaitym masonoznawczym księgom nie posiada jednolitego kierownictwa planującego czterysta lat do przodu i nie ma szatańskich planów opanowania świata. Jej spoiwem są wspólne interesy ekonomiczne. Dla ich zabezpieczenia finansuje świat polityki, dotując budźety głównych partii politycznych, finansując stypendia i rozmaite posady działaczom politycznym lub ich krewnym i przyjaciołom.

Rządząca oligarchia jest indyferenta politycznie i religijnie. Jest jej obojętne, czy rządzi lewica czy prawica. Wszystko jej jedno czy u władzy są partie katolickie czy antyklerykalne. Demooligarchia nie ma poglądów ani ideałów - ma tylko interesy. Dlatego też ci sami ludzie chętnie finansują partie polityczne z prawicy i z lewicy. Kupują wszystko, co uznają za warte kupienia; każdego, kto kiedyś będzie się mógł przydać.

Demokracja jest więc ustrojem cynicznym. Za zasłoną wielkich haseł i wzniosłych ideałów, kryją się małe (a właściwie wielkie) interesy i egoizmy. Są to skutki największej bzdury demokracji: znieisienia stanów społecznych i ogłoszenia, że wszyscy ludzie są sobie równi. Ci, którzy ogłosili te utopijne zasady aby kiedyś obalić rządy arystokrocji, wzbogaciwszy się i dostawszy do władzy, uczynili z tych zasad tylko fasadę, za którą kryje się władza nowej arystokracji: elity pieniądza.

Piotr Proudhon, anarchista z ubiegłego stulecia, powiedział kiedyś, że „demokracja to piasek sypany ludziom w oczy”. Kiedy widzimy codzienny spektakl podziału stołków i wysysania budżetu przez rządzące elity, to zadajmy sobie pytanie: gdzie równość, gdzie prawa człowieka i sprawiedliwość? Nie znaczy to, że chcę równości. Postuluję jedynie zerwanie tej zasłony demoliberalnych haseł i ukazania świata takim jakim on jest naprawdę. Elita zawsze była, jest i będzie. Dlaczego jednak dawna arystokracja nie kryła się ze swoją władzą, a ta dzisiejsza starannie chowa się za demokratyczną kurtyną? Czyżby wstydziła się samej siebie? Czyżby wstydziła się swojej pereelowskiego rodowodu? Cóż, kiedyś rządzili potomkowie rycerzy, potem rządził proletariat robotniczy, a dziś do władzy doszedł proletariat intelektualny. Nic dziwnego, że wstydzi się pokazać swoją prostacką twarz.

Adam Wielomski

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Adam Wielomski

Agent czy agentura?

Od czasu tzw. upadku komunizmu, państwo wstrząsane jest ustawicznie aferami teczkowymi i domniemaną działalnością agenturalną czołowych polityków. Mieliśmy już „Bolka”, „Olina”, ostatnio pojawił się „Docent”. Media żyją agentami, czy, żeby powidzieć dokładnej, udowadnianiem, że żadnych agentów nigdy nie było i nikt nigdy niczego nie donosił. Ton reżimowej telewizji i tzw. niezależnej prasy jest tu zgodny. Lewica już dawno udowodniła, że agentów nigdy nie było, a w „partii ludzi rozumnych” nie było ich w szczególności. A nawet, jeśliby i byli, to i tak akta są niepełne, sfałszowane, a naród i tak cały unurzany jest w kolaboracji z poprzednim systemem, więc nie wolno poszczególnym jednostkom robić żadnych zarzutów.

Nie wiem, i zapewne nigdy się nie dowiem, czy „Bolek” i „Docent” istnieli naprawdę - zbyt dużo ludzi zainteresowanych jest tym, żebyśmy się tego nie dowiedzieli. W zasadzie nie jest to nawet istotne, gdyż ostatnio na jaw wyszła afera o wiele ciekawsza, a dotycząca uwolnienia amerykańskiego agenta działającego w polskim wojsku i odesłania go Amerykanom. W porównaniu z tą sprawą, afera „Docenta” nic nie znaczy. Nie chodzi tu już bowiem o to czy dana osoba współpracowała z czyimiś tam służbami, lecz czy państwo polskie jako takie nie jest na usługach wywiadu obcego mocarstwa.

Ciekawostką jest, iż sprawę uwolnienia amerykańskiego szpiega rozdmuchały te same gazety, które nie tak dawno piały z zachwytu nad zdradą państwa przez pułkownika Kuklińskiego. Czy po sprawie tego tzw. pułkownika można jeszcze być w Polsce agentem na rzecz Stanów Zjednoczonych, skoro państwo polskie uznało, że donoszenie amerykańskiemu wywiadowi jest rzeczą chwalebną? Dlaczego Kukliński miałby być bohaterem, a jego następca tylko zdrajcą? Przecież robił dokładnie to samo, zdradzał tę samą polską ziemię i Polaków.

Skoro państwo polskie przyjęło protektorat USA i dobrowolnie zwasalizowało się nowemu Wielkiemu Bratu, to nie może być mowy o zdradzie. To zupełnie tak, jak gdyby dwadzieścia lat temu marsz. Rokossowskiemu zarzucić, że zdradzał PRL i współpracował ze służbami specjalnymi ZSRR. Reżim komunistyczny był marionetką Związku Radzieckiego i nie istniało dlań pojęcie zdrady na rzecz Ojczyzny Proletariatu. Po sprawie Kuklińskiego, podobnie, nie ma i mowy być nie może o zdradzie na rzecz USA. Uniewiniając Kuklińskiego reżim demoliberalny niejako, pośrednio, uznał się za ekspozyturę CIA, zachęcając wprost USA do penetracji wywiadowczej na terenie naszego kraju.

Ponieważ nikogo nie osądzono w Polsce za zdradzanie państwa w latach 1944-89 na rzecz ZSRR, później w glorii przyjmowano Kuklińskiego, to właściwie można powiedzieć, że artykuł o zdradzie państwa można w ogóle wykreślić z kodeksów, ponieważ jest to martwa litera. Niestety, od kilkudziesięciu lat nasze elity sprzedają państwo każdemu, kto ma na to ochotę. Niektórzy sprostytuowali się do tego stopnia, że niegdyś „biesiadowali” z agentami sowieckimi, a dziś sami podejmują decyzję o uwolnieniu z aresztu agentów amerykańskich. Wielki Brat pozostał, zmieniło się tylko jego położenie geograficzne; „wujek Joe” zmienił imię na „wujka Sama”. Kiedy oglądam polską politykę, to czasami przychodzi mi do głowy myśl, czy aby walka PZPR z Solidarnością nie była w rzeczywistości walką agentury radzieckiej z amerykańską?

Wysuwany przez konserwatystę postulat popędzenia demokratów i zaprowadzenia ładu i porządku nabiera teraz nowej barwy. Nie chodzi już tylko o to, aby odsunąć od władzy złodziei, socjalistów i Europejczyków. Jest to także postulat przywrócenia naszemu państwu faktycznej suwerenności, poprzez odsunięcie od władzy elit, które nie dorosły do tego, aby kierować Polską, które gotowe są poświęcić interes państwa, aby tylko przypodobać się mocarstwom.

Adam Wielomski